Mówienie o kuchni meksykańskiej jest pewnym nadużyciem. Nie tylko dlatego, że to co dla nas jest nieomalże jej synonimem czyli burrito, to raczej Kalifornia i tex-mex niż Meksyk ale też dlatego, że to tak jakby twierdzić, ze istnieje jedna kuchnia Europejska od Uralu Poprzez Polskę, Bałkany, Skandynawię po Anglię, Francję i Hiszpanię. A nawet bardziej-bo w Meksyku połączyły sie wpływy europejskie, przede wszystkim Hiszpańskie z kuchenną tradycją rdzennych mieszkańców Meksyku.
Korzenie tego przepisu a ściślej mówiąc, ciasta które zostało przeze mnie użyte sięgają starożytności. Wówczas było ono robione z dodatkiem oliwy. Dzisiejsze francuskie ciasto jest zazwyczaj wyrabiane z dodatkiem masła. Ale raczej nie jest problemem kupić wegańska wersje ciasta francuskiego. Ja kupuje zazwyczaj w hipermarkecie Famila, gdzie na półce lady chłodniczej pyszni się napis “VEGAN”i leży ciasto francuskie, ciasto do pizzy, wegańskie maultaszen. Dostępność i asortyment produktów wegańskich w Niemczech jest imponujące.
Wystarczy niekiedy trochę “poskrobać”, to okazuje się że wszędzie wyłazi polityka, relacje władzy i przywileju. A historia popularnego napoju ma ciekawe i o wiele wcześniejsze niż byśmy przypuszczali epizody polskie.
Nie inaczej jest z z ostrokrzewem paragwajskim z którego przyrządza się Yerba Mate. Obecnie Polacy są w czołówce spożycia yerby w Europie a polska historia tego zioła ma… 160 lat!
I bardzo dobrze, bo ma ono mnóstwo wartości odżywczych i stawia na nogi lepiej niż kawa. Może więc być znakomitym napojem na domówkę, nie tylko sylwestrową, a także na…trudy dnia następnego.
Napój które swoje wielki dni w Polsce miał w okresie międzywojennym (no, nie rozpędzajmy się, może tez jesteśmy w okresie międzywojennym, zobaczymy co przyniosą lata dwudzieste, lata trzydzieste. Źródłem inspiracji dla przygotowania przepisu na orszadę (i mazagran) była strona na fb Przedwojenne Restauracje, Bary i Hotele, kopalnia ciekawostek, przykładów menu i wszelakich informacji o gastronomii II RP, z naciskiem na (jak to wówczas nazywano) cocktail bary.
Smaczliwka po meksykańsku. Tak pewnie nazywała by sie ta potrawa, gdyby była popularne w PRL-u. Ale niestety na Kubie nie uprawia się awocado więc w PRL-u smaczliwka była znana tylko teoretycznie.
Avocado jest modne. I kontrowersyjne. Argumentum ad avocadum jest bardzo popularnym i obnażającym ignorancję tych którzy go używają, chwytem erystycznym stosowanym przeciwko megafonom (weganistom?) I weganizmowi.
Początkowo chciałem zaproponować na Sylwestra jako przekąskę tacosy (pozdrowienia dla Feli i całej ekipy z Momencika) ale akurat czytałem bardzo ciekawą książkę “Kuchnia Słowian” małżeństwa archeologów Hanny i Pawła Lisów odtwarzajacych warunki życia Słowian, ze szczególnym naciskiem na sposób odżywiania. I uświadomiłem sobie, że tradycyjne polskie podpłomyki, które jeszcze kilkadziesiąt lat robiono czasami na wsi (dopóki w użyciu były kuchnie opalane węglem lub drzewem) są czymś bardzo podobnym do meksykańskich tacos i tortilli, arabskiej pity czy indyjskich czapati.
Kofty to chyba jedne z bardziej rozpowszechnionych wynalazków kulinarnych-do Bałkanów, przez bliski Wschód i Pakistan aż po Indie. Mają też mnóstwo wariantów. Coś w stylu europejskich klopsików czy pulpetów. A właściwie nawet bardziej bo klopsiki są zawsze okrągłe a kofty mogą być nie tylko z różnych składników ale tez o rożnym kształcie. W Indiach zresztą jednak najczęściej kofta jest okrągła a wariant warzywny to alu kofta i jej głównymi składnikami są ziemniaki i kalafior.
Kilka lat przepracowałem za barem i jednym z ulubionych przeze mnie aspektów tej pracy było robienie drinków. A do moich ulubionych drinków należy do dziś “Czarny rusek”. jeżeli zadajesz sobie pytanie czarny? To jest tez w innym kolorze to tak. Jest jeszcze biały, z dodatkiem śmietanki.
Ruska robi się na bazie likieru kawowego Kahlua,do którego dodaje się wódki.Ciekawostką historycznie-polityczną jest, że drinka tego stworzył w 1949 roku, Gustave Tops, barman brukselskiego hotelu Metropol, dla amerykańskiej ambasador Perle Mesta
Ponzu znaczy “kwaśny poncz” i nazwa opowiada zaskakującą historię tego japońskiego kordiału, którego korzenie są… holenderskie
Na początku XVI-ego wieku kraje europejskie utrzymywały dość intensywne kontakty z Japonią. Zdaniem władz japońskich aż zbyt intensywne. Rosnąca liczba nawróceń na chrześcijaństwo, powstanie chłopów z półwyspu Shimabara (w dużej części chrześcijan) w 1637 roku, obawy przed powtórzeniem schematu kolonizacji z Ameryki doprowadziły do wprowadzenia, na ponad dwa stulecia polityki samoizolacji “sakokku” (zamknięty kraj). Jedynym, przez ten czas, miejscem styku z Europą była wyspa (sztuczna!) Dejima.
Miała wymiary ok. 120 na 75 metrów, przypominała swoim kształtem rozłożony wachlarz i była cała otoczona murem i połączona z lądem jednym, kamiennym mostem, strzeżonym z obu stron.
Jedynymi mającymi tam prawo przypływać i prowadzić handel byli Holendrze z Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Do Japonii docierały tą drogą takie towary jak rtęć, cukier, goździki czy szkło za które Japończycy płacili złotem, srebrem czy miedzią ale też herbatą, sake czy imbirem.