Uniwersalne lekarstwo

Wiem, że kolejny wpis miał być o gotowaniu ale czymś się bardzo chcę podzielić
Od piątku w Ośrodku dawała Nauki lama Rachel Dodds, uczennica czcigodnego Garchena Rinpoche, którą miałem przyjemność spotkać (i gotować dla niej) kilka lat temu w Warszawie. Tylko, że jak gorzej się czuję to boję się ludzi. Zazwyczaj nawet nawet nie potrafię za bardzo tego lęku skonkretyzować, określić czego się boję a po trosze też jest czasami tak, że to nawet nie jest typowy lęk, a jakiś taki opór przed jakimkolwiek kontaktem z żywym człowiekiem (to znaczy, nie żebym utrzymywał kontakty czy stosunki z nieżywymi ludźmi, chodzi mi o wirtualny kontakt, bo nawet telef o jest czasami za trudny dla mnie). Niekiedy jest to bardziej takie "jak mi się potwornie nie chce".
Żeby było ciekawiej to jedyna wtedy sytuacja, w jakiej nie boję się kontaktu z ludźmi to praca. Może dlatego, że w kuchni, w gotowaniu dobrze się czuję, na swoim miejscu. Bezpiecznie bo role są dla mnie jasno określone, wiadomo jaka to jest relacja i to daje mi to poczucie bezpieczeństwa, jakiego mi brak w wielu innych sytuacjach.
No i generalnie przesiedziałem cały dzień w pokoju, trochę czytałem ("Przeciw demokracji" bardzo dobra książka, warta polecenia szczególnie teraz, kiedy skończył się "koniec historii" i znowu zaczynają szaleć wyznawcy rozmaitych idei, jak powinno być zorganizowane "zdrowe społeczeństwo"), wdałem się w głupią pyskówkę na fb (tak jakby były mądre), trochę popracowałem nad stroną od "zaplecza"...
Wieczorem o 19 była Guru Joga Milarepy, największego jogina w historii Tybetu, od którego właściwie pochodzą wszystkie szkoły Buddyzmu Tybetańskiego (poza tzw. Starą Szkołą czyli Nigmapą, ale to osobny temat na osobny wpis). Milarepa jest dla mnie osobiście bardzo ważną postacią, kimś z kim czuję szczególny związek. I chyba moja pierwsza inicjacja buddyjska to byla właśnie Pudża Milarepy. Pamiętam, że trwała cały dzień i miała baaardzo skomplikowane wizualizacje (dla mnie za skomplikowane) i tak od kilu dni bardzo się na tę guru-jogę nastawiałem (a może stworzę mały słowniczek? co sądzicie? żeby nie-buddyści rozumieli o czym piszę). No i im bliżej było 19 tym bardziej czułem, że może jednak nie pójdę, że tak mi się strasznie nie chce i boję się, i w ogóle....
Nauczyłem się już trochę, jakoś sobie radzić z tymi lękami, no do pewnego poziomu leku. Jakiś czas temu wybierałem się na targi gsatro, na dzień z prezentacjami o gastronomii roślinnej i dostałem takiego ataku paniki, że już gotowy do wyjścia przesiedziałem ponad pół godziny w fotelu bojąc się ruszyć. Ale przy takim "normalnym" (w depresji nic nie jest normalne a zrobienie sobie herbaty może urosnąć do wyzwania na miarę triathlonu albo i jeszcze bardziej) poziomie leku i niechęci do wyjścia, świadomość że "to nie ja, to choroba" jest może być skutecznym sposobem aby przełamać wewnętrzny opór (ale wcale nie musi) plus dialog wewnętrzny "-jak mi się nie chce, jak mi się strasznie nie chce iść...oni mi nie wiem co zrobią, ale coś zrobią...na pewno
-nic nie zrobią to tylko głupie lęki, spowodowane depresją"
. i tak jakieś pół godziny sam siebie uspokajałem. I poszedłem. Chociaż w środku byłem...nie powiem, ze przerażony ale blisko takiego poziomu lęku.
Jak ktoś nie zna to wyjaśniam te tybetańskie rytuały bywają bardzo rozbudowane i skomplikowane...albo jeszcze...bardziej..nie tak...bardziej..tekst po tybetańsku (plus przekład z opisem do praktyki/wizualizacji)-modlitwy, mantry do tego wizualizacje i to nie takie że ot, masz przed sobą Mistrza. Ten Mistrz ma jedną albo trzy sylaby nasienne (oczywiście tybetańskie) każda w innym kolorze, które wysyłają światło do Ciebie i wszystkich istot których masz jak najwięcej zwizualizować wokół siebie, albo Ty wysyłałasz światło do zwizualizowanego Mistrza a potem on z powrotem do ciebie, potem Go wizualizujesz nad głową, a z wazy którą trzyma spływa nektar, wpływa przez czubek głowy i stopniowo Cię wypełnia. Zapomniał bym o mantrze. W sercu Mistrza jest mantra (po tybetańsku oczywiście) która się obraca. Takie tam... W sumie, to nawet jakby pominąć aspekt religijno mistyczny, to niezłe ćwiczenie umysłu (i mózgu-ciekawe jak się zmienia aktywność mózgu i jaki to ma długofalowo wpływ na neurony), które go bardzo intensywnie zajmuje.
I tak sobie wizualizowałem i mamrotałem po tybetańsku a mój umysł się się uspokoił i wypełnił radością i miłością. WOW! Poczuciem obecności poczułem i błogosławieństwa Buddów i linii przekazu.
I taka mnie myśl naszła, z ogromną pewnością, że uniwersalnym lekarstwem na całe cierpienie i jedynym skutecznym jest Dharma. I że w jakiś sposób to, że wiele lat temu tak mocno przylgnąłem do Nauk Buddyjskich gdy na nie natrafiłem było to, że Budda nauczał o końcu cierpienia a ja od od jakiś dziesięciu już lat potwornie cierpiałem przechodząc kolejne epizody depresyjne. I ogromne uczucie wdzięczności za niezwykłe i wspaniałe błogosławieństwo wielkiego Niezrównanego Mahasidhy Czcigodnego Garchena Rinpoche dla tego co robię zawodowo i ze to On doprowadził mnie tutaj. I że mam mocniejsze niż kiedykolwiek w życiu poczucie, że jestem we właściwym miejscu.
Łał. Ciekawe ile osób uznało, że jestem stukniętym fanatykiem religijnym i buddyjskim moherem. Bo w sumie to jestem. Trochę takim Terlikowskim polskiego buddyzmu.
Żebyśmy mieli jasność-żadna medytacja ani modlitwa, ani żadne cudowne zioło świętej Hermenegildy nie zastąpi psychiatry, leków i psychoterapii. Masz depresję, podejrzewasz że masz depresję-idź do lekarza, psychiatra nie gryzie a nawet (przynajmniej takie są moje doświadczenia) jest miły i delikatny, bierz grzecznie leki, może trochę potrwać niestety zanim Twój lekarz dobierze odpowiednie, trudno, trzymaj się tego i idź na terapię. A każdemu kto zacznie bredzić o tym jak może depresja pomóc na ścieżce duchowej napluj w oko. W depresji nie ma nic miłego. To potworne cierpienie, które (mówi o stanie ostrym) uniemożliwia jakąkolwiek praktykę duchową i dupową. Jeżeli Ty albo ktoś z Twoich bliskich masz lub podejrzewasz że ma(sz) depresje-idź do psychiatry. I słuchaj sie tego co Ci powie. Im szybciej tym lepiej. Lepiej też dmuchać na zimne niż lekceważyć objawy. Cmentarze są pełne tych co lekceważyli depresję. Nie chesz stać w oknie i zastanawić się czy jest dostatecznie wysoko żeby się zabić. Ani nie życzysz tego swoim bliskim.

Chyba jednak czas na kilka wpisów o gotowaniu. Ale jeszcze będzie w najbliższym czasie o moim ukochanym Nauczycielu Czcigodny Garchenie Rinpoche Żywym Buddzie, który dzisiaj skończył 83 lata I o najprostszym daniu świata jakie dzisiaj zrobiłem w pięć minut

Share