So amazing

Kiedy po przełomie 89 roku dla Polski otworzyły się wrota Dharmy i szlachetna nauka Buddy zaczęła docierać do naszego kraju, spotykaliśmy naszych pierwszych Nauczycieli, otrzymywaliśmy pierwsze przekazy i inicjacje, zaczytywaliśmy się w pierwszych tłumaczeniach książek o Dharmie, gdzie niczym jakieś bajkowe opowieści były historie o wielkich joginów na górskich odosobnieniach, lamach odbywających trzyletnie odosobnienia medytacyjne, rozbudowanych trwających tygodniami rytuałach…i było to tak niezwykłe i magiczne, coś co jest możliwe gdzieś tam daleko. W tajemniczym Tybecie, w magicznych Indiach, w których nikt z nas wówczas jeszcze nie był…
Było w tym mnóstwo freakerstwa. Jak pewnie na całym Zachodzie, pierwszymi którzy odkrywali buddyzm byli rozmaitego rodzaju odszczepieńcy i nieudacznicy, nie mogący sobie znaleźć miejsca w społeczeństwie. I nie ma w tym nic dziwnego. Skoro buddyzm wychodzi od “Szlachetnej prawdy o cierpieniu” to oczywiste, że lgnąć będą do niego ci, w których życiu cierpienie, na rożnych poziomach, jest najbardziej obecne. Nie myślałem, nie marzyłem, jak moje życie się potoczy i do jakiego magicznego miejsca, niczym Czysta Kraina, mnie zaprowadzi…

Brama do innej rzeczywistości
Od początku miesiąca dziewczyny poszły na urlop i pewne kwestie spadły na moją głowę. Biorąc pod uwagę, że pracuję w tej chwili znowu trzy godziny w tygodniu, to bardzo mnie to cieszy. A najbardziej to, że najważniejszym moim obowiązkiem w tym miesiącu jest coś, co jest dla mnie zaszczytem i radością. Wejściem w te bajki jakie czytałem ponad dwadzieścia lat temu, zadziwiony i zachwycony, i przekonany, że to tylko gdzieś tam daleko i w życiu innych, zupełnie innych ludzi.
W piątki przyjeżdża z lokalnej metropolii dostawa jedzenia dla naszych “3 years retrtritears”. To była dla mnie jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy kiedy tu przyjechałem. Oddzielona magiczną bramą część ośrodka, gdzie w podwójnym domu mieszkają trzy kobiety i trzech mężczyzn, odbywający trzyletnie odosobnienie medytacyjne. Kiedy przyjeżdża dostawa, trzeba ją odebrać i zanieść za magiczna bramę, zachowując ciszę, wejść do świata cudów i wracając zabrać worki ze śmieciami. No, banał…
Pamiętam, że przez pierwszych parę miesięcy tutaj powracała do mnie myśl, że może ja umarłem i jestem w Czystej Krainie ale zaraz potem przychodziła następna, że za dużym hujem jestem, żeby się odrodzić w Czystej Krainie. Ale coś w tym jest…
Wiele lat temu miałem szczęście być na wykładzie Czcigodnego Lamy Rinczena na temat sześciu światów i sześciu rodzajów czujących istot które w nich żyją. Mówił m.in. o tym, że możemy te sześć światów i sześć rodzajów istot na jakimś poziomie dostrzegać czy rozumieć jako pewien model psychologiczny w którym poszczególnym światom/klasom żyjących w ich istot odpowiadają rożne rodzaje przeszkadzających emocji (zwanych też niekiedy dosadnie “truciznami umysłu”).
Gniew/nienawiść to świat piekielny, pożądanie/pragnienie/przywiązanie to świat głodnych duchów, niewiedza (tak niewiedza to w buddyzmie emocja, chociaż lepszym określeniem, na to co buddyzm rozumie pod tym pojęciem, byłoby “stan umysłu”), zazdrość to świat asurów czyli półbogów a duma odpowiada światowi bogów, którzy w buddyzmie są takimi samymi pomieszanymi istotami jak my, tyle ze żyjącymi w luksusach, a ich wspaniałe życie kończy się wraz z wyczerpaniem dobrej karmy. John Reynolds porównał kiedyś życie bogów do życia gwiazd rocka czy Holywood.
koło życia zwane też kołem samsary
Każda z tych emocji jest dokładnie opisana i sklasyfikowana w swoich różnych odmianach. Jeżeli widzieliście kiedyś taki klasyczny buddyjski obrazek przedstawiający “koło życia” trzymane w paszczy przez demona śmierci Jamę czyli Pana Śmierci, to gdy przyjrzycie się temu obrazkowi to elementy w częściach przedstawiających poszczególne światy, odpowiadają rożnym rodzajom charakteryzującej ten świat emocji. Można powiedzieć, że ten obraz przedstawiający sześć światów jest mapą naszych emocji i ulegając jakiejś emocji wędrujemy do świata w którym ona dominuje. Jeżeli jesteśmy rozgniewani to przenosimy się do świata piekieł, jeżeli cierpimy z powodu pożądania to wędrujemy do świata głodnych duchów, gdy wbijamy się w dumę to żyje my w świecie bogów. I że nasz świat jest w pewien sposób całkowicie subiektywny i kreowany przez umysł, manifestuje się z naszego umysłu i żyjąc jakąś emocją, żyjąc ze skłonnością czy nawykiem umysłu do jakiejś emocji sobie świat tej emocji...
Tylko żebyśmy mieli całkowitą jasność. To nie ma nic wspólnego z głośnym filmem i książką “Sekret” ani innym nju ejdżowym mambo-jambo bullshitem. To jest coś na zupełnie innym poziomie i w zupełnie inny sposób, niż naucza a właściwie kłamie tego rodzaju egoistyczna, materialistyczna “duchowość” której jedynym owocem jest rudrahood. (egohood, terminy chyba nieprzetłumaczalne na polski, określiłbym to jako egoizm i egotyzm podniesione do rangi religii i najświętszego celu).
Żebyśmy też mieli jasność. Pisałem o tym już chyba na tym blogu i pewnie jeszcze wiele razy napiszę. Ja absolutnie nie jestem żadnym mistrzem, żadną osobą o jakiś szczególnych kwalifikacjach duchowych. Jeżeli chcesz zgłębić ten temat, to poszukaj wykwalifikowanego, autentykowanego nauczyciela Dharmy i poproś go o Nauki. Mnóstwo Nauk jest też dostępnych w internecie. Na Youtube jak wpiszecie lama Rinchen to jest potężny cykl nauk tego wspaniałego Nauczyciela, jest też dostępnych mnóstwo książek. Pandemia z jednej strony ograniczyła wizyty Nauczycieli ale z drugiej spowodowała, że o wiele więcej Nauk jest udzielanych przez internet. Tak więc mamy obecnie wspaniałe możliwości, jakich nie mieli ludzie w dawnych czasach, aby niezależnie do tego gdzie mieszkamy i jaka mamy sytuację móc czerpać z samego źródła, pić czystą wodę życia wiecznego zamiast pomyj i popłuczyn. Dzisiaj nie trzeba jechać do Indii, żeby spotkać wielkich lamów, joginów i nauczycieli czy odbyć trzyletnie odosobnienie medytacyjne. Dzisiaj to wszystko jest dostępne…za rogiem praktycznie…
A moje pisanie odnosi się tylko do mojego, niewielkiego doświadczenie i zrozumienia i wynika z chęci podzielenia się tym co najlepsze w moim życiu (poza gotowaniem) i nadziei, że komuś może to trochę pomóc, kogoś może zachęcić do szukania Dharmy, co zawsze przynosi pożytek.
I tak też czasami myślę o czymś, co ktoś mi bardzo dawno temu powiedział. Że nasz świat też jest Czystą Krainą Buddy Śakjamuniego. A też jest tak, że na poziomie tantry czyli wadżrajany, jednym z naszych podstawowych zobowiązań w praktyce jest, abyśmy tak właśnie postrzegali świat: jako Czystą Krainę (a wszystkie istoty jako Buddów) i że tak jak nasze tendencje, nawyki, sposób postrzegania świata, reagowania na świat, emocje prowadzą nas w życiu i po śmierci do takiego czy innego odrodzenia takich, czy innych światów, gdzie dominują te czy inne emocje, tak samo prowadzić nas to może już w tym życiu. Do piekła albo do Czystej Krainy.
I że chociaż to oczywiście nie jest łatwe , lekkie i przyjemne, to nie jest hop siup, pstryknę, pierdnę i już, żeby nad tym zapanować, żeby to praktykować we wszystkich naszych aktywnościach, jak robili to i robią wielcy jogini, z wielkim oddaniem i taką… wręcz zatwardziałością w praktyce Dharmy, to jest to możliwe również dla nas. W jakimś przynajmniej stopniu. Jak powiedział Budda “Dajcie z siebie wszystko”. Czyli tyle i tylko tyle ale tez aż tyle na ile was stać. Nie ważne jak to dużo czy jak mało. Tu potrzebne jest całkowite jednoupunktowienie , pozostawanie w stanie medytacji non stop, we wszystkich aktywnościach. Śpiąc, jedząc, chodząc, srając, ruchając… nie jest to niemożliwe nawet dla takich pomieszanych istot jak my ale nie jest to łatwe. Bo jednak na Netflixie jest nowy serial, bardzo fajny i go sobie obejrzę dzisiaj. Nie żeby to było coś złego. Zwłaszcza jeżeli będę potrafił oglądać i to pozostawać w stanie obecności. No ale nie potrafię…ale zrobię tyle ile potrafię. To jest moje samaya.
W tych freakerskich i heroicznych latach 90-tych byłem (z kobietą mojego życia) na wykładzie lamy, który powiedział że bardzo ważne jest abyśmy wyrobili sobie nawyk zwracania umysłu ku Dharmie właśnie w sytuacjach szczególnego pomieszania, zagrożenia, wzburzenia emocjonalnego, np. poprzez powtarzanie mantry… Bo gdy umieramy to jest sytuacja największego możliwego pomieszania i wtedy ten nawyk bardzo nam się przyda i pomoże nam się dobrze odrodzić, a może nawet osiągnąć Wyzwolenie.
Nie musisz w to wierzyć. Wiem, że jestem buddyjskim moherem ale niezależnie od tego, czy jesteś buddystą, chrześcijaninem czy fanatykiem religijnym ateizmu, to wyrobienie sobie tego rodzaju nawyku i postawy umysłu może Ci, jeszcze w tym życiu, bardzo pomóc. Tak, jak pomógł mi, kiedy w najczarniejszej nocy mojego najgorszego załamania, siedem lat temu jedyne czego pragnąłem, to umrzeć żeby przestać cierpieć.
Bo jeżeli te sześć światów to jest model psychologiczny ale też kwestia tego jak my postrzegamy, tego że my kreujemy, manifestujemy z umysłu świat to te nasze nawyki umysłowe mogą naprawdę mocno przekształcić nasz świat. I na pewnym poziomie pytanie czy jest to subiektywne czy obiektywne nie ma właściwie znaczenia, wszystkie rzeczy są ostatecznie puste i nieistniejące trwale ani samoistnie.
Jeżeli mamy dobrą intencję, bo intencja jest to najważniejsza a jedyna dobra intencja to współczucie dla wszystkich czujących istot, to może to naprawdę doprowadzić do zmiany naszego życia. I znowu. Żebyśmy mieli jasność To nie ma nic wspólnego z tym njuejdżowym bełkotem o bogactwie, sukcesie i tak dalej. Przede wszystkim dlatego, że to że chcesz mieć przyjemne życie, być bogaty i dużo ruchać, nie ma nic wspólnego z dobrą intencją. To intencja świata głodnych duchów i świata asurów i tylko do takich światów cię doprowadzi. W tym i kolejnym życiu.
Jak teraz o tym myślę, to mnie do mojej Czystej Krainy doprowadziła szczodrość i wdzięczność. Kiedy 7 lat temu w strasznie ciężkim okresie mojego życia, gdy zapadałem się w najgorsze załamanie nerwowe i depresje jakich doświadczyłem, spotkałem pierwszy raz Czcigodnego Garchena Rinpoche. I bardzo zapragnąłem dać coś dobrego od siebie i spędziłem pół nocy nad patelnią. Rano zaniosłem dwa wiaderka pełne pakory z bakłażana (taka jest moim zdaniem najlepsza)[Przepis? Chcecie przepis na pakorę jaką zrobiłem dla Rinpoche?) dziewczyna która szykowała talerz z poczęstunkiem dla Mistrza i w lekkim amoku, miotała się bo nie miął za bardzo co Mu dać spojrzała i zapytała “co to jest?”
Pakora
A to jest dobre?
Dobre!
Nałożyła cały talerz i postawiła przed nauczycielem, gdy zaczynał udzielanie Nauk.
I potem nastąpiła jedna z najbardziej niezwykłych, magicznych, najwspanialszych i najważniejszych rzeczy w moim życiu. Rinpocze nauczał tego dnia o współczuciu. Zresztą naucza właściwie tylko o tym i to jest jeden z powodów dla których tak bardzo go kocham. Tłumaczył kim jest bodhisattwa. Najwyższy buddyjski ideał, ten kto kieruje się wyłącznie współczuciem i chęcią niesienia pomocy wszystkim czującym istotom. I tłumaczył to zajadając moją pakorę. W pewnym momencie swojego wywodu zaczął wyjaśniać: …bo nigdy nie wiemy kto jest bodhisattwą, może twój sąsiad jest bothisattwą… a na przykład dzisiaj dostałem tak dobre jedzenie, że ten kto je zrobił musi być bodhisattwą.
I teraz wyobraź sobie co czułem. To był czas kiedy kompletnie nie wiedziałem co zrobić ze sobą, ze swoim życiem, również zawodowym, moja nazwijmy to tak szumnie “ścieżka kariery” też się rozpieprzyła była w drebiazgi, z różnych powodów. Może kiedyś o tym napiszę więcej. I to było, jak teraz na to patrzę, tym momentem który zdecydował o wszystkim. Potem jakoś tak się zrobiło, nie była to żadna moja świadoma intencja, tak jakoś po prostu samo wyjszło, że jak przyjeżdżał jakiś Nauczyciel, zawsze albo prawie zawsze, gdy szedłem to szykowałem coś fajnego do jedzenia i przynosiłem jako jako mój dar dla sanghi.
Latem 2 lata temu kiedy przyjechał ponownie do Warszawy Garchen Rinpoche, w drugiej połowie sierpnia, znowu byłem na zakręcie..właściwie to w życiu częściej byłem na zakręcie niż na prostej. Ostatni dzień nauk przypadał w moje urodziny. Tego dnia była pudża czy rodzaj ofiarnej uczty i większość nocy spędziłem na przygotowywaniu poczęstunku. I były to chyba najlepsze urodziny w moim całym najgorsze życiu. Na ponad sto osób.
No i kilka miesięcy później pod koniec roku zadzwonił do mnie Bogdan i zapytał: Czy chciałbyś pojechać na kilka miesięcy do Nie mieć, gotować w Ośrodku buddyjskim. Na co ja zareagowałem ogromną radością. I po kolejnych kilku miesiącach znalazłem się tutaj.
I gdybym nie zrobił tak jak zrobiłem, że z potrzeby serca zrobiłem te pakorę i że a później przy różnych okazjach robiłem na wizyty Nauczycieli różne fajne rzeczy, jakieś pakory, kofty, hummusy, jakieś inne finger foody, to Bogdan nigdy nie wpadł by na pomysł żeby skontaktować się ze mną, nie uznałby, jak mi to później powiedział, że to ja jestem najodpowiedniejszą osobą do tej misji.
Możemy na to patrzeć na bardzo różnych poziomach. W poprzednim życiu (lubię tak mawiać o tym co robiłem jeszcze niecałe dziesięć lat temu, żeby podkreślić jak bardzo innym życiem teraz żyje) zajmowałem się sprzedaż i w takich kategoriach to jest bardzo proste. Dajesz próbkę tego co robisz, dajesz się poznać, pokazujesz że twój produkt jest dobry i zyskujesz dzięki temu klienta. Można na to popatrzeć nawet w kategoriach zasad manipulacji i wywierania wpływu Cialdiniego. Jeżeli komuś coś dajesz to on się czuje zobowiązany do tego żeby się odwdzięczyć. Swoją drogą to zasady te warto znać, choćby po to żeby umieć dostrzec jak manipulują nami sprzedawcy i reklamy.
Ale…ale… to nie ma znaczenia dla mnie. Znaczenie ma to, że zrobiłem coś dobrego, mając dobrą intencję intencję, podzielenia się czymś najlepszym w moim życiu. Dzielenia się, nie po to żeby coś zyskać, po to żeby dać, żeby inni poczuli się lepiej i że to właśnie to doprowadziło mnie do miejsca w którym jestem, które jest moją Czystą Krainą. I coś, co dla mnie było bajką z opowieści o magicznym Tybecie, jest częścią mojego zwykłego, codziennego życia. Otwieram bramę i wchodzę ze skrzynkami pełnymi jedzenia, zabieram worki ze śmieciami…
Ostatnio jeden z “retritersów” powiedział: “potem ty idziesz na retreat, jak my skończymy”. Nie wiem czy tak zrobię. Na jakimś poziomie bardzo tego bym chciał, na innym są inne powody dla których chciałbym za kilka lat wrócić do Polski ale to akurat nie zależy nie tylko jak pewne sprawy będą wyglądać w moim życiu.
Strasznie nie lubię takiego pierdolenia, że aby życie było bajka wystarczy tylko chcieć i wcześniej wstawać, i ciężej pracować… takiego motywacyjnego bullshitu. Natomiast co jest ważne, to nigdy nie wiemy przyniesie nasza karma ale nie jesteśmy też bezwolni niczym kamień polny i to jakie karmiczne nasiona wyrosną zależy od tego jakie skłonności umysłu będziemy rozwijać. I jeżeli będziemy pielęgnować nasze dobre skłonności, dobre nawyki to może to, nawet nie tyle wrócić co poprowadzić nas w życiu. Tendencje karmiczne, które bardziej nadają kierunek, dają impuls w jakąś stronę niż determinują wydarzenia. I że bardzo ważna jest w tym cierpliwość, że zawsze warto sobie powiedzieć “jeszcze trochę”, “jeszcze trochę trzeba wytrzymać”. Nawet kiedy jest najczarniejsza noc to zawsze warto jeszcze trochę wytrzymać.
Tak jak wtedy siedem lat temu, kiedy miałem już tylko jedną myśl w głowie ZABIĆ SIĘ się bo nie jestem w stanie znieść tego cierpienia i pojawiła się następna myśl. Budda nauczał, że wszystko jest nietrwałe, wszystko ma koniec. Więc to cierpienie też. I jeżeli wytrzymam jeszcze trochę to ono też się skończy. I tak się stało. I teraz, chociaż też są lepsze i gorsze dni żyje lepszym życiem niż kiedykolwiek. W miejscu które jest wypełnione światłem, współczuciem, wśród ludźmi którzy okazują ci zrozumienie i współczucie.
To wymaga często też tego żeby umieć się odwrócić i wszystko zostawić. Mi było łatwo bo, nie miałem za bardzo, w momencie kiedy jechałem do Niemiec, nawet czego odrzucać. W moim życiu nie było za bardzo nic co by mnie trzymało i czego ja chciałbym się trzymać. Przeciwnie, bardzo cieszyłem się że zostawiam wszystko za sobą, tak złe było moje życie w tym momencie. Umiejętność puszczenia... Ktoś kiedyś powiedział “medytacja nic mi nie dała ale bardzo wiele mi zabrała”. Najważniejsze co medytacja nam może zabrać, co możemy puścić to nasze przywiązanie. Jeden z moich nauczycieli kiedyś powiedział, że często zachowujemy się tak jakbyśmy zrobili kupę a potem zamiast spuścić wodę. Pochylali się z czułością i przywiązaniem i szeptali czule “kupa..moja kupa..jak wspaniale śmierdzi. Moja..MOJA..MOJA!!!” Bez tego puszczania, tego uwolnienia się od przywiązań, wszystko jest daremne. Jest njuejdżowym bullshitem, duchowym materializmem i egoizmem, prowadzącym do jeszcze większego pomieszania.
Bo nie chodzi o żaden sukces, sławę, pieniądze,osiągnięcia, nawet duchowe. To są rzeczy kompletnie bez znaczenia i one w niczym nie pomagają. Wręcz przeciwnie. A im więcej tym gorzej. Nalepie jest wyeliminować wszystko poza z czystym dążeniem do rozwijania współczucia i szczodrości. To są jedyne rzeczy które warto pielęgnować i jedyne które nam mogą pomóc.A wszystkie te sukcesy i tak dalej, wszystko inne niesie ze sobą truciznę i cierpienie. Bo jeżeli osiągasz sukces to boisz się, że go stracisz, kiedy bierzesz udział w światowej grze to zawsze przegrasz ostatecznie, choćby dlatego, że ta gra nie ma końca i zawsze musisz walczyć by utrzymać się na jakimś wyimaginowanym szczycie. A na końcu gdy będziesz umierał, w niczym Ci to nie pomoże. Bo w końcu umrzesz. W końcu i to całkiem niedługo wszyscy umrzemy. I nie ma co udawać, ze jest inaczej, jak dziecko które zamyka oczy i mysi, ze wszystko znika. I nie warto marnować tych krótkich chwil jakie nam zostały na zabieganie o pierdoły. Jedyne co warto to założyć zbroję uważności i poświęcić się rozwijaniu tych dobrych skłonności, które tak jak mnie, mogą Cię doprowadzić tu i teraz, do bycia w Czystej Krainie. Czymkolwiek się ona dla Ciebie się okaże. I to jest właśnie so amazing.

Share