Państwo z kartonu - dlaczego system bezpieczeństwa żywności zawiódł?

Clostridium botulinum, bakterie beztlenowe, wytwarzające jad kiełbasiany

Jedna osoba zmarła, dwie są ciężko zatrute po spożyciu najprawdopodobniej, galaretki z wieprzowiną z targowiska w Nowej Dębie. Ta fakty chyba już wszystkim znane. I warto się zastanowić, dlaczego o tym mówią prawie wszystkie media.
Z dzieciństwa w małym miasteczku na Pomorzu pamiętam np. masowe zatrucie pokarmowe lodami z miejscowej lodziarni. I nie było to w sumie niczym nadzwyczajnym. I to w lokalach działających legalnie, czyli, przynajmniej teoretycznie poddanych kontroli sanitarnej.
Tu źródłem zatrucia była prawdopodobnie głupota. Bo niewiedza to zbyt delikatne określenie.
Źródłem zatrucia była galaretka produkowana i sprzedawana przez pięćdziesięciokilkuletnie małżeństwo, chcące w ten sposób dorobić. Małżonkowie nie zgłosili swojej produkcji do odpowiednich instytucji i odbywała się ona bez jakiejkolwiek kontroli sanitarnej.
I ta sprawa pokazuje, że o dziwo, państwo zadziałało.

Już w nocy, po zgłoszeniu się do szpitala ofiar alerty zostały rozesłane lokalne alerty RCB. Wcześniej działała sprawnie miejscowa policja, min. informująca lokalne władze i media z prośbą o podawanie ostrzeżeń.
Następnego dnia policja zatrzymała sprawców, małżeństwo producentów i sprzedawców galaretki z wieprzowiny. Kolejnego dnia prokuratura postawiła im zarzuty z artykułu 160 paragraf 1 Kodeksu karnego, że "działając wspólnie i w porozumieniu narazili na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu trzy ustalone osoby poprzez sprzedaż im galarety mięsnej uprzednio wyrobionej we własnym gospodarstwie domowym, z mięsa zwierząt niewiadomego pochodzenia, które nie były ewidencjonowane, bez spełnienia wymagań do prowadzenia produkcji wyrobów mięsnych".
I te zarzuty pokazują też, gdzie państwo nie zadziałało. I gdzie powszechnie nie działa.
1. Tu trochę zgaduję, ale nie sądzę, żeby była jakakolwiek kryzysowa procedura określająca przebieg takich działań. Zadziałali konkretni ludzie, robiący porządnie swoją robotę. I wiedzący co robić. Ale bezpieczeństwo państwa, którego ważną częścią jest bezpieczeństwo żywnościowe, nie może opierać się na tym że spotykający się pierwszy raz z kryzysową sytuacją urzędnik czy funkcjonariusz będzie skutecznie improwizował.
Pandemia pokazała jak bardzo Europa jest nieprzygotowana na kryzysy. Potrzebne sa sprawne procedury kryzysowe, działające w przypadku małych zdarzeń, takich jak zatrucie galaretką jak i wielkich jak pandemia czy skażenie biologiczne, katastrofy naturalne (nie całkiem naturalne i coraz częstsze na skutek zmian klimatu, ale pokażcie mi plan działań na wypadek, gdy na skutek podtopień dojdzie w dużym mieście do skażenia wody pitnej). I system obrony cywilnej, nie tylko jednostki OC ale też np. magazyny z zapasami na okresowe braki żywności.
To co się działo po zatruciu było reaktywne. Ta sprawa pokazuje, ze nie działa zapobieganie sytuacjom kryzysowym.
Bo tego mięsa nie powinno być w ogóle w sprzedaży.
Zgodnie z przepisami każda taka, przeznaczona na sprzedaż produkcja, podobnie jak transport i sprzedaż żywności podlega kontroli przede wszystkim Sanepidu, , który dopuszcza lub nie kuchnię do użytku, samochód do transportu i ostatecznie produkt do sprzedaży.
Co prawdopodobne się stało? Zdaniem ekspertów objawy zatrucia wskazują dość jednoznacznie (nie ma jeszcze wyników analizy podejrzanej galaretki) na zatrucie jadem kiełbasiany, jedną z najgorszych toksyn, którą zatrucia były kiedyś powszechne i stopniowo zanikały wraz z poprawą warunków higienicznych i rozwojem technik pasteryzacji.
Powszechnym źródłem zakażeń jadem kiełbasianym były konserwy mięsne i rybne i przetwory zawierające niedostatecznie długo pasteryzowane mięso i ryby.
Jak doszło do zatrucia galarety? Możliwości jest kilka.
Do produkcji galarety użyto nieświeżego mięsa, zatrutego jadem kiełbasianym. Mogło leżeć długo w cieple przed obróbka cieplna lub już po ugotowaniu.
Mięso mogło być niedostatecznie długo gotowane, i w galarecie rozwinęły się bakterie jadu kiełbasianego.
Galareta mogła być produkowana i/lub przechowywana w niehigienicznych warunkach, np. nie zachowano separacji mięsa surowego od ugotowanego czy tzw. brudnej i czystej drogi.
Na żadnym etapie nie nastąpiła kontrola czy wyroby spełniają wymagania sanitarne.
Gdyby taka kontrola zaistniała jedna osoba nie straciła by życia.

Nie działały mechanizmy na etapie targowiska. Jest to dość powszechne, że właściciela terenu, targowiska nie interesuje co sprzedają i czy zgodnie z przepisami sprzedawcy, byle płacili placowe. Nie zadziałało na etapie klienta. Nikt nie interesował się czy sprzedawcy maja pozwolenie. One są wydawane m. in dlatego, żeby klienci mogli w ten sposób skontrolować co kupują. Świadomość konsumencka to od jakiegoś czasu modny temat ale jako rozrywka statusowa klasy średniej, a nie faktyczna wiedza na temat bezpieczeństwa żywności.

I jeszcze dwie rzeczy, które według mnie nie zadziałały. Albo zadziałały dokładnie tak, jak działają na co dzień, w realiach nie tylko gastronomii ale tez wielu innych branż.
Małżeństwo, z Podkarpacia nie miało zapewne diabolicznego planu opanowania świata, czego początkiem miało być wytrucie mieszkańców Nowej Dęby. Chcieli podreperować domowy budżet i robili wędliny, i garmażerkę.
I stawiam nerkowce przeciwko ziarnu słonecznika, że nie zdawali sobie sprawy z tego, jakie przy takiej produkcji obowiązują przepisy sanitarne, możliwe że w ogóle nie wiedzieli, że obowiązują i ze powinni swoja produkcje zgłosić w Sanepidzie.
Problem niekompetencji, nieznajomości przepisów (a nieraz i branży) o jak się okazuje dramatycznych niekiedy skutkach, to jedna z chorób drążących gastro i generalnie polskie MŚP.

W Polsce prawo zezwala rolnikowi na sprzedaż bezpośrednią konsumentowi żywności własnej produkcji, przetworzonej i nieprzetworzej pod warunkiem przestrzegania wszystkich obowiązujących przepisów w tym sanitarnych. Kuchnia produkcyjna, samochód, którym się to transportuje jak i sam produkt. Wszystko powinno być sprawdzone i zatwierdzone przez inspekcję sanitarną. Która np. powinna być stale obecna na tego typu targowiskach.
A czemu nie jest? Bo nie ma pieniędzy, nie ma ludzi, bo jest państwo kartonu... i ten kartonizm to drugi problem. Ideologia taniego państwa, oznacza dziadowskie państwo niezdolne do tak prozaicznych i prostych działań jak kontrola żywności sprzedawanej na targowiskach. Tak jak wszelkie lean i just-in-time, jak pokazują perturbacje gospodarcze ostatnich lat, są podatne na wszelkie zaburzenia i kryzysy.

Nie zdajemy sobie sprawy jak wielkim osiągnięciem cywilizacyjnym i zdrowotnym jest wiedza i przepisy sanitarne. Sto lat temu nikt nie miałby pojęcia jakie jest źródło zatrucia a skażone produkty trafiałyby przez długi czas na rynek. Jeszcze po II wojnie światowej można było w Szczecinie i Warszawie kupić ludzkie mięso (jako wieprzowinę bodajże). Również dlatego, że nie było kontroli sprzedawanej żywności.
Dziś każdy zatruty produkt jest błyskawicznie wycofywany ze sprzedaży a inspekcja sanitarna i same sieci handlowe wydaja komunikaty na ten temat.

I to tez jest ważna lekcja z tragedii w Dębie Wielkiej. Że niezależnie od wielu słusznych zastrzeżeń do żywności korporacyjnej i nowoczesnych, przemysłowych metod produkcji, jakość i bezpieczeństwo żywności w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat uległy ogromnej poprawie. Powszechne kiedyś zatrucia jadem kiełbasianym dziś są ewenementem.

Podobał ci się ten artykuł? Chcesz więcej podobnych? Wesprzyj mojego bloga

Moje media społecznościowe

Share