Marnowanie żywności, zero waste i wolny rynek

Marnowanie żywności to jeden z najważniejszych problemów społecznych przed jakimi uciekamy. Marnujemy 1/3 całej produkowanej na świecie żywności. Marnotrastwo ma miejsce w całym łańcuchu od pola do stołu.
Sieć sklepów Carrefour rozpoczęła w Europie współpracę z Foodsi, aplikacją przez którą klienci mogą zamawiać paczki z produktami z krótkim terminem ważności lub niesprzedaną produkcją restauracyjną za 1/3 początkowej ceny.
Marnowanie żywności stało się tematem. Mówią o tym najwięksi szefowe kuchni, jak Massimo Bottura a liczne restauracje i sieci supermarketów ostentacyjnie wprowadzają różne metody ograniczające marnowanie żywności.

Podobny do europejskiego Foodsi jest amerykański Imperfect Foods. Inną ciekawą amerykańską inicjatywą jest Food Donation Connection koordynujacy przekazywanie nadwyżek z 18 tys. restauracji dla potrzebujących.

Można powiedzieć, że to jeden ze sposobów reagowania na ten problem. Uzależniony w dużym stopniu od dobrej woli biznesu. Pracowałem w biznesie, czy dla biznesu, głównie w sprzedaży i nie wierzę dobrą wolę biznesu. Jedynym celem przedsiębiorstwa jest maksymalizacja zysku. Klasyka klasyk. Firmy będą podejmować rozmaite działania ograniczające marnowanie żywności, kiedy to będzie im przynosić zyski. Bez wchodzenie w kolejny esej-czasami wyrzucenie produktu jest najbardziej opłacalne. Czasami całkiem dobrego.
Tu jest druga metoda. Niejako od góry. Czyli systemowe, często po prostu prawne zmiany, wymuszające albo zachęcające, metodami i kija, i marchewki do ograniczania marnowania żywności. Tu jest np. zwolnienie z Vatu żywności przekazywanej organizacjom charytatywnych, nakazy i zakazy, i kary.
Jest też droga od dołu. I często, zwłaszcza wśród “lewicy” podejmowany jest spór: zmiany systemowe v. indywidualne decyzje.
Przykładem działania od dołu jest moda na zero waste. Jedna, ale zostańcie ze mną, zaraz to wyjaśnię, jedna z najbardziej idiotycznych i szkodliwych mód żywnościowych w ostatnich latach.
Praktykowanie zero waste w wersji, jaka jest modna i sprzedawana (cytując klasyka: i tu się pojawia magiczne słowo SPRZEDAŻ) pełni role przede wszystkim statusową.
Pani, imienia nie pomnę ale nieważne (jak powiadał klasyk: jednostka jest niczym) propagująca zero waste, która ma czas i pieniądze, żeby jechać przez pół miasta do sklepu bez toreb plastikowych, bez plastiku. A jedzie zapewne swoim samochodem, znając upodobanie tej klasy społecznej SUVem, zużywającym mnóstwo paliwa. jeżdżenie SUVem to zresztą też jest kwestia statusowa.
Również przetwarzanie wielu odpadków jest problematyczne. czy np. wartość uzyskana dzięki chipsom z obierek, jest warta zużytej pracy, energii do prażenia etc. Takie chipsy, jeśli nie są szybko zjedzone, ponieważ nie są niczym konserwowane, szybko miękną. I wylądują w śmieciach, tyle że zużyto po drodze więcej energii.
Do jedzenia obierek mam uraz, bo moja matka tak się żywiła w okupowanej Warszawie podczas II wojny światowej. Podobnie dla wielu osób tego typu podejście moze być odrzucające. Nie po to wychodziliśmy z biedy, żeby jeść obierki. Stać mnie, to wyrzucam. . Wielkim, śmiertelnym grzechem rozmaitych apostołów rozmaitych słusznych spraw jest niedostrzeganie tego typu społecznych emocji.
Natomiast, pomijając tak ekstremalne sytuacje jak okupacja, to jeszcze kilkadziesiąt lat temu, na co dzień większość społeczeństwa żyła w ciągłym niedoborze i niepewności jedzenia. Częstsze też o wiele były zatrucia pokarmowe i większe straty powodowane przez np. gryzonie czy w procesie przechowywania.
Stan obecny, w którym w bogatych krajach, mamy nadmiar taniej żywności, w ogromnym asortymencie produktów z całego świata (ale równocześnie zanikiem wielu odmian i gatunków lokalnych) jest ewenementem w historii ludzkości i trwa raptem około 60 lat a nawet mniej. Zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego Europie, kontynentowi, który w dużym stopniu przeżył do 50 roku dzięki amerykańskiej pomocy w ramach UNRRA, było jednym z celów założenia Wspólnoty Europejskiej..
Jeszcze do lat 70/80 kuchnia niedoborowa była powszechnie praktykowana, popularne były książki kucharskie „Tania kuchnia” czy „W mojej kuchni nic się nie marnuje”.
Wyrzucanie żywności było też w wielu kulturach pewnego rodzaju tabu. Pamiętam jeszcze z dzieciństwa, że szczególnie zakaz ten tyczył się chleba. Kromkę która upadła na ziemię należało podnieść i ucałować z szacunkiem
Ale prócz tej ważnej i potrzebnej obecnie bardziej niż kiedykolwiek tradycji, już w starożytności, poprzez marnowanie jedzenia, wyrzucanie czy jedzenie i wyrzygiwanie, i znowu jedzenie, okazywano swój wysoki status materialny.

Dzisiaj mamy z jednej strony wzorce kulturowe hiperkonsumpcji, jako życia w spełnieniu, raju na ziemi przypominającym świat buddyjskich bogów, a z drugiej ogromną masę, coraz biedniejszą średniaków i biedaków, którym „bogowie” podróżujący prywatnymi odrzutowcami nakazują samoograniczanie dla dobra ludzkości.
Przypomina mi to opowieść Timea, czyli roku Timea czyli Taylor Swift latającej na randki prywatnym odrzutowcem, bożyszcza do jakiego wzdychają miliony młodych kobiet, ikona feminizmu klasy średniej.

Zmiana systemu żywnościowego jest z wielu powodów koniecznością. Jedną z koniecznych zmian, w ramach koniecznej zmiany, jest maksymalne ograniczenie, nie wyeliminowanie, bo trzeba jasno powiedzieć, nigdy nie uda się tego wyeliminować do końca, ale maksymalne ograniczenie marnowania żywności. Na wszystkich etapach od pola do stołu.
Dlatego przeciwstawienie indywidualny wysiłek kontra rozwiązania systemowe jest błędny i szkodliwy.
Potrzebujemy indywidualnych zmian w modelu konsumpcji. Pamiętajmy, że największym obszarem marnowania żywności w Polsce, podobnie jest w innych krajach Zachodu są gospodarstwa domowe.
Potrzebujemy zmiany modelu konsumpcji, wspieranej przez rozwiązania systemowe przez na przykład zakaz promocji wielopaków/dużych porcji.
Zasadą handlową wielopaków jest doprowadzić do sytuacji, gdy klient, kupując wielopaki/dużych porcje, kupi więcej. Bo gdy kupi wielopak/dużą porcję to zje/wypije szybciej (co przekłada prywatny zysk supermarketów na publiczne koszty z powodu epidemii otyłości) lub wyrzuci (i znowu zysk prywatnego biznesu przekłada się na społeczne, czyli nasze koszty)

Jak pisałem na początku biznes robi to co przynosi zysk. I jak długo szkodliwa społecznie praktyka sprzedawania wielopaków/dużych porcji będzie opłacalna, to biznes będzie ją stosował. Po to jest. A regulator, Kapitan Państwo jest po to, by regulować, ograniczać i eliminować takie praktyki.
Poprzez na przykład internalizację zewnętrznych kosztów. Społecznych, środowiskowych, zdrowotnych.
I tak jak najbardziej, takie rozwiązania to brutalna ingerencja w wolną przedsiębiorczość. Wolnej przedsiębiorczości trzeba nakładać kaganiec i krótką smycz. Podatki, licencje i pozwolenia, związki zawodowe i ruch konsumencki to metody kontrolowania przedsiębiorczości i jej dążenia do zysku, kosztem często strat społecznych.
Ja wiem, to komunis i temu podobne. Były czasy, kiedy strasznym i oburzającym ingerowaniem w wolną przedsiębiorczość było zakazanie pracy dzieci w kopalniach.
A stoimy dziś w obliczu o wiele poważniejszych problemów niż w XIX wieku. Z powodu których niedługo problemem, nawet w krajach bogatych, może być nie marnowanie i nadmiar żywności, ale głód.
Mamy przykładowo obecnie do czynienia na skalę ogólnoświatową z ubożeniem i wręcz zanikaniem wierzchniej warstwy gleby, zmieniają się też proporcje w glebie, coraz mniej jest niezbędnych dla uprawy roślin składników organicznych.
Żyjemy w czasach globalizacji i wszyscy mamy krew na rękach, choćby z powodu dzieci w kopalniach kobaltu w Kongo. I wielu innych.
Jak to jest możliwe, że gdy marnujemy tak ogromne ilości żywności (1/3 całej światowej produkcji) kilkaset milionów ludzi na świecie głoduje i nawet w bogatych obszarach naszego globu są “pustynie żywieniowe” i głód ukryty?
Odpowiedział już dawno temu John Steinbeck, opisując w pełnym pasji opisie niszczenia żywności dla zysku.
Cały łańcuch żywnościowy od pola do stołu jest nastawiony na zysk, jak każdy biznes.
Żywność nie jest towarem jak każdy inny. Ma szczególne znaczenie. Bo to najpierwsza z naszych potrzeb, nie jest to coś z czego można zrezygnować, jak z komputera czy samochodu. Jeżeli nie masz żywności, to nie ma nic, bo umierasz. Jedzenie nie jest przywilejem jest prawem człowieka.
Nie rozwiążemy problemów takich jak marnowanie żywności bez gruntownej zmiany logiki systemu żywnościowego. Nie w hippisowskim stylu radosnego tworzenia komun rolnych, ale solidnych rolnych, spółdzielczych zakładów produkcyjnych, handlowych, przetwórczych ukierunkowanych na dobro wspólne jakim jest bezpieczeństwo żywnościowe.
Jako bezpieczeństwo żywnościowe rozumiem zapewnienie każdemu mieszkańcowi, zdrowej, zbilansowanej diety. Jeżeli masz wokół 10 McDonaldów i podobnych barów, ale ani jednego sklepu z warzywami to nie jest to bezpieczeństwo żywnościowe, nawet jeśli najadasz się do syta. Przy takiej diecie zresztą z reguły najadasz się bardziej niż do syta, bo jest w interesie tych sieci, abyś jadł za dużo. Otyłość to skutek uboczny zysków rynku wysoko przetworzonej żywności i słodzonych napojów. I jest objawem braku bezpieczeństwa żywnościowego

Podobał ci się ten artykuł? Chcesz więcej podobnych? Wesprzyj mojego bloga

Moje media społecznościowe

Kategoria:

Share