Dzień stanów lękowych

Depresja dostarcza takiej palety atrakcji, że nie trzeba innych chorób, żeby codziennie dolegało coś innego. Wiele z tych objawów w ogóle nie jest kojarzone z depresją. Jak biegunka czy inne problemy żołądkowe, jak bóle mięśni (mnie przez lata dręczyły bóle barków, karku, szyi, z którymi nic się nie dawało zrobić). To takie depresyjne koło fortuny. Co dzisiaj mnie dojedzie. No więc dziś był dzień stanów lękowych. Od samego rana.
To jest trudne do wytłumaczenia. Lęki, ataki przerażenia… bez żadnego powodu. Wstajesz sobie rano hoży i świeży, jak powiada poeta i po paru minutach albo po godzinie zaczyna sie rollercoaster i tunel strachów. To znaczy… nie całkiem. Bo na rollercoasterze czy w tunelu strachów są jakieś przyczyny tego, że się boisz. Zazwyczaj tak jest w życiu. Ale nie w depresji. Psycholodzy to uczenie nazywają “lękiem uogólnionym” lub “wolnopłynącym”
Pobudka, toaleta, kawka… i przerażenie. Ot tak. Bez żadnej przyczyny, nic się złego nie dzieje ani nie zapowiada (no oczywiście w krótkiej perspektywie, bo w dłuższej to jak najbardziej-wszyscy umrzemy) a jednak, wręcz fizycznie odczuwalny, ściskający żołądek i serce, napinający mięśnie, strach, lęk, przerażenie, panika… po pewnym czasie, po pewnym doświadczeniu, każdy chory uczy sie depresji. Uczy się swoich objawów, rozpoznawania nadchodzącego załamania i pewnego dystansu. “To nie ja, to choroba”. Ale to nie niweluje lęku. Pomaga z nim, do pewnego stopnia, pewnego poziomu nasilenia, funkcjonować. Tego nie widać z zewnątrz. Jak wiele wysiłku kosztuje wyjście z domu, podjęcie jakichkolwiek aktywności, zwłaszcza (przynajmniej dla mnie) kontakty z ludźmi.
Czasami jest to nie do przejścia. Jedyne co można zrobić to położyć się na łóżku i nakryć kordłą na głowę. Nauczyłem się, że czasem to jest najlepsze wyjście. Nie toczyć skazanej na porażkę, wyczerpującej walki a poddać się. Nie zawsze można sobie na to sobie. Trzeba jeść i pić, i trzeba na to zarabiać pieniądze. Stawiam nerkowce przeciwko fistaszkom, że spotkałeś kogoś w takim stanie. I nie wiedziałaś o tym, tego nie widać. Sam nie wiem dlaczego, ale chorzy na depresję skrzętnie ukrywają swoje problemy. Nawet, jeżeli nie kryją sie ze swoją chorobą. Często nawet wobec naprawdę życzliwych i pomocnych osób w swoim otoczeniu. Być może takie zamykanie się w skorupce orzecha, taka szklana szyba oddzielająca od innych jest częścią choroby, a być może sposobem radzenia sobie z nią, bo chory na depresję jest jakby miał odsłonięte zakończenia nerwowe i każdy dotyk sprawiał ból, ogromny ból.
Najczęściej, zwłaszcza u tych którzy nie zdają sobie sprawy ze swojej choroby, sposobem na to jest wódka, tak dużo, dużo wódki. Wypiłem w życiu tyle wódki, ze powinienem dostać medal “zasłużony dla Polmosu”. Alkohol to najpopularniejszy antydepresant. Ale inne narkotyki też nie od macochy. Tyle, że trudniej dostępne i nielegalne.
Na szczęście są leki. Mnie pomaga hydroksyzyna. Ale to też ma swoje ograniczenia. Jak niedawno powiedziałem komuś jakie biorę dawki hydro to się aż zapowietrzył... a i tak staram się od jakiegoś czasu nie przesadzać. Bo hydro jest fajne ale czasem jest tak, że mam do wyboru dwie możliwości-nie funkcjonować ze strachu albo nie funkcjonować bo tabletki tak mnie zmulą, że prześpię prawie cały dzień.
Nie ma dobrego sposobu. Cierpienie jest nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji. Na ścianie mam od jakiegoś czasu kolorowe zdjęcie Anthony Bourdaina, z jakiejś jego podróży do Azji, na którym pałeczkami wcina, może zupę pho albo coś podobnego. Lekko uśmiechnięty, wyluzowany. Nikt z jego otoczenia nie wiedział jak wiele wysiłku kosztował go ten uśmiech. Każdy dzień jest walką. Anthony przegrał. Ja ciągle walczę




Podoba Ci się ten wpisprzepis? Chciałbyś więcej tego typu materiałów?
Wesprzyj to co robię i ciesz się bonusami dla patronów bloga

Kategoria:

Share