Burgery zerowaste

Znacie ideologię Nowaste?
Taka kolejna hipsterska moda do kultywowania której potrzeba dużo czasu i pieniędzy. To znaczy, generalnie jak ktoś nie ma za bardzo pieniędzy to w naturalny sposób jest nowaste czyli stara się niczego nie marnować, bez budowania wokół tego kolejnej ideologii, dzięki której można nabijać sobie kabzę na produkowaniu rozmaitych poradników, kursów i gadżetów.
Generalnie to problem marnowania jedzenia (i nie neguję, że jest to bardzo poważny problem) pojawił się całkiem niedawno. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu większość społeczeństwa była zbyt biedna a poziom produkcji żywności był zbyt mały by wyrzucać do kosza 30% produkowanej żywności. Ba! jeszcze z dzieciństwa pamiętam np. przepisy na wykorzystanie czerstwego pieczywa.
Wtedy też w książkach kucharskich było pełno przepisów np. na wykorzystanie warzyw z rosołu czy bulionu.
No i takich warzyw zostało mi ostatnio całkiem sporo, wiec postanowiłem je jakoś wykorzystać. I rezultat okazał się całkiem dobry

SKŁADNIKI:
240 g (puszka) ciecierzycy
1 mała cebula 60g
100 ml (50 g) zmielonych płatków owsianych
1 łyżka musztardy
1 łyżka koncentratu pomidorowego
1 łyżeczka brązowego cukru
100 ml (50 g) ziaren konopi i słonecznika
2 łyżki zmielonego siemienia lnianego
150 ml (100 g) warzyw z rosołu
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżeczka wędzonej papryki
1 łyżeczka papryki słodkiej lub ostrej zależności od upodobań
sól

SPOSÓB PRZYGOTOWANIA:
Ciecierzycę rozgniatamy ubijakiem do ziemniaków, tak, żeby pozostała grudkowata struktura
Cebulę kroimy w drobna kostkę i smażymy na rozgrzanym oleju na jasno-brązowo i odstawiamy do wystudzenia.
Zmielone siemię lniane zalewamy kilkoma łyżkami gorącej wody, dokładnie mieszamy i odstawiamy na 5 minut.
Warzywa kroimy w drobną kostkę.
W misce mieszamy ciecierzycę, warzywa, cebulę z olejem, sos sojowy, koncentrat pomidorowy, przyprawy i cukier.
Dodajemy “gluta” czyli spęczniałe siemię lniane i dokładnie mieszamy. Odstawiamy masę na pół godziny, najlepiej do lodówki.
Blachę do pieczenia skrapiamy wodą i wykładamy papierem do pieczenia. Dzieki nawilżeniu papier lepiej przykega do blachy.
Piekarnik rozgrzewamy do temperatury 180 stopni, formujemy burgery, najlepiej za pomocą ringu i pieczemy po 15 minut stronę. Jeżeli robimy więcej burgerów i potem mrozimy, to pieczemy po 12 minut na stronę.

Burgery zerowaste
WARIANTY:
Ja użyłem tu warzyw z gotowej suszonej mieszanki, które po ugotowaniu mają postać dość małej kostki. oczywiście jeżeli używacie całych marchewki, selera to po wystudzenia trzeba je pokroić. Odrzucamy rozgotowaną cebule, por.
Ewentualnie jeżeli lubimy naprawdę ostre możemy dodać cayenne mielone lub w postaci wiórków.
Cieciorkę można podmieniać tofu, fasolą jasną czy ciemną, czy nawey soczewicą.
Jeżeli nie macie ziaren konopi to nie ma specjalnego problemu, możecie użyć samego słonecznika. Dobrym dodatkiem są też pestki dyni
Oczywiście jeżeli chodzi o przyprawy to zachęcam do eksperymentowania
Nienaruszalnymi składnikami są tu płatki owsiane i “glut” które zlepiają nam burgera.

UWAGI:
Płatki owsianych zmielone nie za drobno, nie chodzi o to żeby to była mąka. Jak juz to krupczatka a nawet jeszcze trochę grubiej, to nam da fajną teksturę

Moda na zero waste jest kolejnym wytworem skądinąd szlachetnego i potrzebnego ruchu “świadomej konsumpcji”. Ale jak o tym piszą chociażby autorzy “Buntu na sprzedaż”, co najmniej od pięćdziesięciu lat, każdy kolejny taki ruch zostaje coraz spraw niej i szybciej zmonetyzowany, i utowarowiony. Jak zresztą praktycznie wszystkie dziedziny życia (temat rzeka, będę go gryzł w kolejnych wpisach i przy wielu okazjach).
Poradniki, podręczniki, warsztaty i webinaria świadomej konsumpcji, ekologicznego stylu życia, zero waste, minimalizmu. O minimalizmie napiszę, jak policzę ile mam obecnie rzeczy, bo chyba mniej niż to zalecają w podręcznikach minimalizmu. minimalizm jest w ogóle szczególnie śmieszny z punktu widzenia kogoś, kto jak ja mieszka się w miejscu noszącym imię gościa który miał tylko podartą szatę, różaniec i miseczkę.

Jest jeszcze moda na slow. Ale to juz chyba demode. Trochę to przypomina scenę z filmu Alejandro Jodorowskiego “Święta Góra” gdzie bohater w surrealistycznej, mistycznej podróży odwiedza kolejne planety i na Jowiszu spotyka władcę sztuki, tłumaczącego mu: “Produkujemy nowe nurty w sztuce na każdą porę roku” i prezentującego te coraz bardziej absurdalne i pozbawione znaczenia artystyczne rewelacje i rewolucje.
Bo też coraz częściej pod szyldem tych rewelacji i cudownych panaceów na problemy ludzkości są sprzedawane i propagowane rzeczy dla mnie (po trosze z racji wieku) dość oczywiste. Jak to, że lepiej jest zrobić samemu jesienią przetwory do słoików niż kupować to samo w puszkach. I tu właśnie jest pułapka i jeden z elementów tak denerwujących i nierealnych w zerowaste (i podobnych ideologiach, zastępujących coś co sto lat temu zwało się “naukami domowymi”).
Bo co potrzebujemy, żeby zrobić przetwory w słoikach? Np. własny przecier pomidorowy czy mus jabłkowy (akurat zacząłem robić zbiory i przez najbliższe tygodnie będę pewnie głownie zajmował się robieniem przetworów z jabłek, bo obrodziły wyjątkowo). W zeszłym roku nie przerobiłem zbyt wielu jabłek bo… nie miałem kiedy się tym zając. Bo problem z tymi modami jest taki, że bardzo często wymagają naprawdę dużo czasu i pieniędzy.
Jak zrobić przetwory na zimę?. Trzeba kupić owoce (pomidory to tez owoce) w odpowiednio dużej ilości. Np. 20 kg pomidorów da nam niecałe 15 litrów przecieru, zależy od pomidorów i tego jak gęsty chcemy uzyskać przecier. No chyba, że ktoś ma działkę ale raczej nie jest to dość powszechne a też uprawa działki wymaga czasu i pracy.

Jeżeli chcemy przygotować takich słoików na te mniej więcej pół roku, kiedy pomidory są drogie to wcale to nie jest dużo. Potrzebujemy 30 słoików półlitrowych.
Czyli trzeba kupić słoiki. Chyba, że ktoś zgodnie z zerowaste dokonuje wielkiej zmiany w swoich nawykach i zaczyna kupować co tylko się da w szklanych słoikach i zbiera te słoiki. Ale tu są znowu schody. Bo gdzie te słoiki trzymać? W polskich realiach kuchenno-mieszkaniowych nie jest to takie proste pytanie. Ja sobie mogę pozwolić na gromadzenie zapasu słoików.mając kuchnie o powierzchni około 30 m2 i trochę większą piwnicę służącą mi za magazyn.
Kolejna sprawa to zakupy. 20kg pomidorów to nie jest coś do przyniesienia ot tak na plecach. Wymaga logistyki i raczej samochodu.
Potrzeba też pieniędzy. Za coś trzeba te pomidory kupić. No w sezonie można było kupić jeszcze da trzy lata temu w Warszawie pomidory nawet po 2 zł za kilogram. No ale to trzeba z kolei trafić na taka okazyjna cenę, albo wiedzieć gdzie szukać pomidorów w takiej cenie. Mieć na to czas…
No właśnie czas. To jest bardzo ważna sprawa.
Zakupy, przytarganie 20kg pomidorów. Przerobienie tego wszystkiego-pokrojenie, zagotowanie, przy pomidorach trzeba to przetrzeć przez sito, ewentualnie wcześniej sparzyć i obrać ze skorky..od pyty roboty. Część nam mogą ułatwić odpowiednie maszynki kuchenne. Ale trzeba je mieć. czyli znowu pieniądze. I znowu miejsce na trzymanie tych urządzeń.
Potem trzeba zapakować do słoików, zawekować. Wekowanie to coś co przy większej ilości przygotowanych słoików zajmuje naprawdę dużo czasu i jest zwyczajnie upierdliwe.
Ja tej jesieni będę miał gości przez niecałe dwa tygodnie, więc będę się mógł bawić całymi dniami w przetwory. No ale ile osób ma tyle czasu? I tyle miejsca w kuchni? I w piwnicy?

Czy inne wielkie odkrycie tego nurtu ideowo-domowego, jakim jest rezygnacja z gotowania ryżu w woreczkach i kupowanie sypkich produktów takich jak ryż, kasze czy strączki na wagę. No, żeby zacząć to stosować to faktycznie trzeba kołcza, trenera )mój ulubiony termin “trenerka jedzeniowa”) i tygodniowego szkolenia. najlepiej w Tajlandii albo na Majorce.
Jak mieszkałem jeszcze w Babilon Warszawa miałem ulubione stoisko na Halach Banacha, gdzie której kupowałem wszelkie takie produkty. Przede wszystkim ze względu na bardzo dobre ceny.
Albo inna rada jaką znalazłem na jednym z blogów lesszero waste-sraste “używaj szklanych lub metalowych pojemników do PRZENOSZENIA jedzenia”(podkreślenie moje). No bo oczywiście nikt nie marzy o niczym bardziej niż dokładać sobie kilogramów blachy albo co gorsza szkła jak się tłucze zatłoczonym autobusem do pracy. szczególnie szkła. Generalnie w kuchni profesjonalnej nie używa się w ogóle szklanych naczyń, pojemników etc. Wiecie dlaczego? Jak komuś pierdolnęła kiedyś butelka albo szklana miska na twardą posadzkę to wie dlaczego. Bo szkło rozpryskuje się w paskudny sposób i na wszelkie strony z wielkim polem rażenia. I jest bardzo duże ryzyko, że jakiś niezauważony kawałek, znajdzie się w twoim obiedzie. A potem przełyku, a potem żołądku, a potem…

Więc może zamiast tych nowomodnych bzdur propagowanych za ciężkie pieniądze przez oderwanych od życia kołczów prania-srania-gotowania zapytać mamy, babci, sięgnąć po stare poradniki domowe i skorzystać z wiedzy osób które kuchnią zajmują się pofesjonalnie i dzięki temu np. wiedzą jak optymalnie wykorzystać przestrzeń kuchenną, gotować z niskim food costem )co oznacza m.in. niemarnowanie żywności) czy jak oszczędzać czas. A może w ogóle zamiast tych ideologicznych mód wrócić po prostu do “domestic sciencie”, do naturalnej i oczywiste wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie?

Kategoria:

Share